W uzupełnieniu wspomnień Antoniego Czarkowskiego załączam zeznania dwóch Robinsonów z ul. Marszałkowskiej 21 - ich relacje dotyczą w znacznej części pierwszych dni Powstania, dokładnie opisane są metody bestialskich mordów ludności cywilnej, sposobów palenia zwłok w czeluściach piwnic. Tata wspomina również pierwsze dni - rozstrzelanie, zachowanie i metody działania oprawców , ale w dalszej części szczegółowo opisuje codzienne, trudne życie czterech rozbitków, w tak niezwykle ekstremalnych warunkach , zasady ściśle przestrzeganego regulaminu. Dramatyczny jest opis dwukrotnego i minowania i wysadzania ich kamienicy. Szczegółowo opisał też sposób wyjścia z Warszawy i tułaczkę po jej okolicach oraz powrót ze Zdzisławem Michalikiem do Warszawy po wyzwoleniu miasta.
Zdzisław Michalik
Jan Łatwiński
Zeznania Jana
Łatwińskiego z 27.11.1945 przed Warszawską Komisją Badania Zbrodni
Niemieckich o zbrodniach popełnionych
przez hitlerowców w aptece Anca przy ul.
Marszałkowskiej.
PROTOKÓŁ
PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA
27.11.1945 w Warszawie Sędzia Śledczy II Rejonu Sądu Okręgowego w Warszawie
z siedzibą w Warszawie, w osobie p.o. Sędziego Alicji Germasz przesłuchał niżej
wymienionego w charakterze świadka.
Po uprzedzeniu świadka o
odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art.107 kpk. oraz o
znaczeniu przysięgi Sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 109
kpk., po czym świadek zeznał, co następuje:
Imię
i nazwisko: Jan
Łatwiński
Wiek: 26.06.1902
Imiona
rodziców: Paweł
i Anna
Miejsce
zamieszkania: Warszawa
ul. Marszałkowska 14 m. 70
Zajęcie:
informator BOS
Wyznanie:
rzymskokatolickie
Karalność:
nie
karany
4 sierpnia 1944 roku wobec tego, że dom, w
którym mieszkałem przy ul. Marszałkowskiej 9, zaczął się palić, przeszedłem
wraz z innymi lokatorami do sąsiedniego domu nr 11. Tam schroniliśmy się
wszyscy do szopy, która stała na podwórzu. Około godziny 5 przyszli tam Niemcy i Ukraińcy i kazali nam
wszystkim wyjść. Przeprowadzili nas na
przeciwległa stronę ulicy i dalej do
rogu ulicy Litewskiej. Tu oddzieli kobiety od mężczyzn. Kobiety
popędzili w stronę placu Zbawiciela, mężczyzn zatrzymali przy ul. Litewskiej.
Cała ulica Litewska i Oleandrów była
obstawiona żandarmerią i esesmanami. Nam kazano wszystkim położyć się na
ziemi twarzą do chodnika; który z nas nie chciał tego zrobić, był natychmiast
bity przez Ukraińców. Leżących na ziemi każdego po kolei rewidowano i zabierano zegarki,
pierścionki i inne kosztowności. Było
nas tam około 80 osób. Leżąc na ziemi widziałem, jak Ukraińcy po
przerewidowaniu podnosili mężczyzn brutalnie za kołnierz i przeprowadzali
na druga stronę ulicy, to jest na róg Marszałkowskiej i Oleandrów i dalej w ulicę Oleandrów. Każdego podniesionego w
ten sposób pojedynczo przeprowadzał Ukrainiec, po chwili słyszałem wystrzał i
Ukrainiec wracał po następnego mężczyznę. W ten sposób ruchem wahadłowym kursowało około pięciu Ukraińców. Gdy
przyszła kolej na mnie, zostałem również
podniesiony za kołnierz i Ukrainiec cały czas za kołnierz mnie trzymając, przeprowadził w ulicę
Oleandrów koło apteki Anca. Apteka od strony ulicy Marszałkowskiej się paliła,
od strony ulicy Oleandrów była już wypalona. Zostałem ustawiony przed piwnicą,
która już nie paliła, w ulicę Oleandrów, twarzą do muru. Stojący za mną
Ukrainiec zawołał do mnie „skacz!” Ja
wtedy skoczyłem do piwnicy, w tym
momencie padł strzał, kula przeszła na
wylot przez prawe ramię.
Gdy znalazłem się w piwnicy, zobaczyłem, że padłem na
leżących tam ludzi, było ich około dziesięciu, były to przeważnie trupy lub
konający, słyszałem rzężenie. Pozostałem tam przez pewien czas i widziałem
spadających po pojedynczych strzałach coraz to nowych ludzi. Następnie
przeszedłem piwnicami w stronę Marszałkowskiej. Tu przechodząc widziałem w
palącej się piwnicy od oknami całe
strony trupów palących się, było ich przynajmniej kilkadziesiąt. Sam pozostałem
w mojej piwnicy, która już nie paliła
się i widziałem przez okno, jak Ukraińcy w dalszym ciągu przeprowadzali
mężczyzn o ul Litewskiej w stronę ulicy Oleandrów i słyszałem wciąż pojedyncze strzały.
Następnie przeszedłem na podwórze i tam spotkałem Władysława Tymińskiego lat 27
( adresu jego obecnego nie znam), w tym czasie pracował przy ulicy
Marszałkowskiej 11/13. Z nim razem zeszliśmy schodami do piwnic leżących po
przeciwnej stronie klatki schodowej niż apteka Anca od strony ulicy Oleandrów.
W piwnicy tej zobaczyliśmy ułożony i palący się stos trupów. Ciała leżały na
ziemi, na nich ułożone deski i znowu ciała i tak warstwami poukładane paliły
się. Było to ciała i kobiet i mężczyzn. Było tam około 30 – 40 osób. Kilka
trupów leżało osobno na ziemi obok stosu.
Wszystko to byli ludzie ubrani po
cywilnemu, bez żadnych odznak
wojskowych. Nadmieniam, ze piwnica ta
nie paliła się, palił się tylko wyraźnie stos trupów. Wróciłem wtedy na teren
apteki Anca po rozłączeniu się z Tymińskim . Tu się ukryłem w ubikacji, która nie była wypalona.
Siedziałem w niej przez dwa dni i dwie noce. W ciągu dnia słyszałem salwy karabinów
maszynowych od strony ulicy Marszałkowskiej oraz pojedyncze strzały od ulicy Oleandrów. Słyszałem krzyki,
jęki Polaków, przekleństwa Ukraińców, słyszałem
odgłosy upadających ciał . Zdawałem
sobie sprawę, że odbywają się w dalszym ciągu egzekucje. Raz słyszałem krzyk mężczyzny: „Daruj mi
życie!”. W nocy słyszałem krzyki i śmiechy pijanych Ukraińców, dochodzące z ulicy i czułem wielkie gorąco od palącego
się ognia. Nadmieniam, że piwnica w tym czasie się nie paliła.
Z dochodzących odgłosów odnosiłem
wrażenie, że odbywa się w dalszym ciągu palenie trupów przez rzucanie do
piwnicy środków zapalających, słyszałem
bowiem stuk czegoś padającego, po tym syk i czułem wzrastające ciepło.
Po dwóch dniach poszedłem na szóste piętro domu, w
którym była apteka i tam się ukrywałem
wraz z trzema spotkanymi towarzyszami: Zdzisławem Michalakiem lat 37,
Antonim Dudkiem lat 16 oraz spotkanym
uprzednio Tymińskim ( adresów ich nie
znam). Do 7 listopada 1944 siedzieliśmy
w tym spalonym mieszkaniu i o tym , co się w tym czasie działo na dole, nie
wiem. Słyszałem tylko odgłosy toczących
się walk, czasem dochodziły głosy Ukraińców. Michalak opowiadał mi, że został zabrany z kościoła Zbawiciela,
przeprowadzono go przez aptekę Anca i
kazano mu zrzucać trupy do piwnicy. W
pewnej chwili spostrzegł, ze jeden z
Ukraińców celuje do niego z karabinu, skoczył wtedy do piwnicy, gdzie przeleżał
parę godzin pod trupami, uciekł dopiero wtedy, gdy spostrzegł, że trupy są
podpalane.
Antoni Dudek był wyprowadzony z ulicy Oleandrów przez aptekę
Anca, gdzie został postrzelony przez
dokonywujących egzekucje Ukraińców i
uciekł skacząc do piwnicy.
Odczytano. Jan Łatwiński
Nadmieniam,
że do dnia dzisiejszego na skutek
odniesionej rany w rękę mam ograniczoną zdolność władania tą ręką.
p.o. Sędzia A. Germasz
Za zgodność Halina
Wereńko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz